środa, 13 października 2010

maraton uczelniany

Nie o bieganiu bynajmniej będzie tu mowa. Żadne tam biegi z dziekanem tudzież za nim, choć to akurat na uniwerkach coraz częstsze jeśli chce się załatwić jakąkolwiek sprawę. 

Moje maratony to nic innego jak przesiadywanie na uczelni od rana do wieczora na zajęciach, które wydają się nie mieć końca. Ehs czy tylko ja tak mam, czy wam też zdarza się przysypiać w porze popołudniowej? 

Ostatnio próbowałam zabrać sobie książkę na wykład, ale szanowny pan wykładowca miał tak uroczo usypiający tembr głosu, że mowy nie było żebym mogła się skupić na czytaniu, bo oczy same mi się zamykały - jakby mi ktoś bajkę na dobranoc czytał ;) 

Może macie jakieś podpowiedzi. Jak utrzymujecie się przy życiu na nudnych wykładach? O ćwiczenia nie pytam, bo tam trzeba być w miarę na bieżąco no i w dodatku kontaktować, z czym u mnie nie jest najgorzej o dziwo;P 

Różowo może i nie jest, ale podoba mi się tam.

poniedziałek, 4 października 2010

przeżyłam...

pierwszy dzień tygodnia, a dla mnie również pierwszy dzień nowych studiów. Na początek trochę zawirowań z wf-em, który odbywa się na ruskim końcu miasta i dojazd zabiera jakieś 1,5h z życia studenta, ale nowa sala sportowa w pewnym stopniu rekompensuje tę niedogodność. Poza tym pan mgr całkiem zabawny:D Po wf-ie czas na odświeżenie znajomości angielskiego, w którym miałam sporą, bo prawie 5letnią przerwę. Przeraził mnie trochę ogrom wymagań jakie przedstawiła nam prowadząca zajęcia, ale tak sobie potem myślę, że to w końcu dla naszego dobra i wszyscy musimy przez to przejść, więc it will be all ok ;) Zajęcia trochę męczące, a to dlatego że jakoś odzwyczaiłam się od przesiadywania bite 3h z małą przerwą w jednym miejscu. Plan w sumie nie jest przeładowany i choć na to narzekać nie mogę, ale już się od znajomych nasłuchałam, że za to na tych zajęciach jest sporo roboty, no cóż w końcu to studia:) Ludzie z roku są różni, of course większość dziewczyn;P mam kłopot z zapamiętaniem większej ilości imion. W tej chwili pamiętam chyba z 4;p
Dziwnie mimo wszystko było wrócić w mury tego budynku, z którego jakieś 3 lata temu się przenosiłam, a właściwie mój poprzedni wydział się przenosił. Kiedyś myślałam, że będzie mi brakować CN, ale teraz czuję się tu jakoś dziwnie nieswojo. W budynku CM jakoś bardziej klimatycznie i kameralnie jest, a tu znów mega tłumy wszędzie i po wszystko. No i te pożal się B... toalety hahah niestety w tej kwestii nie zmieniło się to na lepsze. Jutro ważny dzień, nie tyle dla mnie samej co dla młodego, za którego trzymam mocno kciuki, niech wie, że nie jest sam :)

niedziela, 3 października 2010

co przyniesie jesień...

...tego nie wie nikt;) tak się właśnie zastanawiam jak to będzie z nadchodzącym tygodniem, kolejnymi miesiącami i tym nowym dla mnie rokiem akademickim. Zaczynam nowy kierunek, wiązałam z nim pewne plany i bardzo się cieszyłam, kiedy się na niego dostałam. Ja się cieszyłam, moja rodzina jednak nie. Nie ma to jak wsparcie bliskich ci osób. Eh szkoda gadać. Niby nie powinnam narzekać, bo inni mają jeszcze gorzej ode mnie, ale moja natura jest silniejsza i lubi dać ujście swojej goryczy i złości. 
Trochę boję się jutra. Zresztą jak każdej nowej rzeczy, sytuacji, nowych znajomości. Ciężko mi się przełamać, jestem strasznie nieśmiała i niepewna tak naprawdę. Ćwierć wieku prawie na karku, a tchórz ze mnie jakich mało:) Chociaż nie powiem, niektóre sytuacje jakoś przeżyłam bez większego strachu czy zażenowania. Studia to jednak dobra szkoła życia. Jednak na swoim pierwszym kierunku nie korzystałam z tego życia tak jakbym chciała, bo zwyczajnie mało towarzyski był ze mnie człowiek. 
Teraz jednak nie ukrywam, że przy okazji kolejnego kierunku chcę nadrobić pewne zaległości, żeby do końca życia tak zupełnie nie żałować tej własnej bierności i bezczynności. Łatwo na pewno nie będzie, ale takie jest życie. Nikt nie mówił nam, że wszystko podadzą na złotej tacy, a już na pewno nie na studiach. Swoje przeżyłam i wiem;) tyle, że jak to mówią mądry Polak po szkodzie, ale według mnie lepiej późno niż wcale ocknąć się z jakiegoś marazmu i otworzyć się na ludzi. Naprawdę bardzo mi na tym zależy. 
Oby się udało i obym mniej powodów miała do zrzędzenia;) Trzymajcie kciuki!

sobota, 2 października 2010

Ardua prima via est...

...czyli początki są trudne. A moich początków trochę już było. Mało brakowało, a znów poddałabym się na starcie, bo jak to ja, niechcący usunęłam niezapisany jeszcze post. Grr... 1,2,3...cierpliwość i pokora to coś, czego mi potrzeba, chociaż łatwo nie jest. 
Z reguły jestem na nie, w rozmowie z innymi tłumaczę, że jestem realistką, kiedy tak na prawdę to pesymizmu we mnie aż nadto. Pamiętacie może Jestem na tak z Jimem Carrey'em? Po obejrzeniu tego filmu kusiło mnie, żeby wypróbować taką metodę bycia na tak na wszystko dookoła. Oczywiście dosyć to drastyczne i nie do końca dobre, o czym Carrey się na skórze swojej własnej przekonał, ale mimo wszystko taka diametralna zmiana nastawienia do życia jest very tempting,don't you think? Próbował ktoś tak? A może nie musicie próbować, może macie to szczęście, że umiecie cieszyć się życiem? Jeśli tak, to zazdroszczę. 
Jestem dorosła i wciąż się tego uczę, w końcu ktoś mądry powiedział, że uczymy się całe życie. Tyle, że ja wolałabym już od razu wszystko wiedzieć, znać i umieć. Na drugie mam Niecierpliwa. Podejrzewam, że w moim wypadku to nieuleczalne, ale ponoć nie ma rzeczy niemożliwych, więc staram się jakoś nad tym panować i nie rzucać wszystkiego co zacznę, bo coś nie idzie po mojej myśli. Mam nadzieję, że i blog przetrwa słabości mojego charakteru i niejedne humory;)