Nie o bieganiu bynajmniej będzie tu mowa. Żadne tam biegi z dziekanem tudzież za nim, choć to akurat na uniwerkach coraz częstsze jeśli chce się załatwić jakąkolwiek sprawę.
Moje maratony to nic innego jak przesiadywanie na uczelni od rana do wieczora na zajęciach, które wydają się nie mieć końca. Ehs czy tylko ja tak mam, czy wam też zdarza się przysypiać w porze popołudniowej?
Ostatnio próbowałam zabrać sobie książkę na wykład, ale szanowny pan wykładowca miał tak uroczo usypiający tembr głosu, że mowy nie było żebym mogła się skupić na czytaniu, bo oczy same mi się zamykały - jakby mi ktoś bajkę na dobranoc czytał ;)
Może macie jakieś podpowiedzi. Jak utrzymujecie się przy życiu na nudnych wykładach? O ćwiczenia nie pytam, bo tam trzeba być w miarę na bieżąco no i w dodatku kontaktować, z czym u mnie nie jest najgorzej o dziwo;P
Różowo może i nie jest, ale podoba mi się tam.